IT'S ONLY BUSINESS, CZYLI JA WYSIADAM
It’s only Business. To już praktycznie legendarne słowa Conora Mcgregora, które wypowiedział w momencie, gdy dostawał lanie od Khabiba. Te słowa odnosiły się do tego, co działo się pomiędzy wspomnianymi dżentelmenami przed walką, czyli, krótko mówiąc, miały być usprawiedliwieniem, dla wszystkich wyzwisk i obraz ze strony Conora. Wtedy wygrał sport, Khabib odpłacił mu za te wszystkie słowa, jednakże „it’s only business”, zdefiniowało aktualnie MMA.Wiadomo, że wszystko jest warte tyle, ile za to zapłacisz. Im bardziej, nawet w jakikolwiek sposób, rozpoznawalne nazwisko, tym można liczyć na większą liczbę widzów przed telewizorami, co równa się większym dochodom z PPV. Pytanie tylko, czy chcemy traktować MMA bardziej jako sport, czy już jako rozrywkę.Zacząłem ten temat między innymi z powodu ostatnich doniesień, że obowiązkowy pretendent do pasa wagi lekkiej UFC Dustin Porier, zamierza zrezygnować z walki z mistrzem Charlesem Olivierą na rzecz pojedynku z niezastąpionym Natem Diazem.Oczywiście, Nate jest o wiele bardziej rozpoznawalnym zawodnikiem w porównaniu do Charlesa. Jego pojedynek z Porierem miał się odbyć już wcześniej, jednak Dustin wypadł z powodu kontuzji. Jeśli patrzymy na to z tej perspektywy, to walka Dustina z Diazem ma jak największy sens. Tylko mówimy w tym przypadku o Dustinie Porierze, który tak często powtarzał, że jego marzeniem jest zostać mistrzem UFC, że wydawało się, że rzeczywiście jest to jego jedyny cel w życiu. A jednak nie. Pamiętajmy, że to tylko biznes.Ze sportowego punktu widzenia walka Poriera z Diazem nie ma najmniejszego sensu. Jeśli spojrzy się na ostatnie pojedynki Diaza, to owszem mierzył się z czołówką wagi półśredniej, no i właśnie raz, że półśredniej, a nie lekkiej a dwa były to pojedynki przegrane. Także, może dojść do sytuacji, że zawodnik wagi półśredniej, po dwóch porażkach, zawalczy o miano pierwszego pretendenta do pasu wagi lekkiej. W przypadku przegranej Dastina nie może być inaczej. Nie wyobrażam sobie, aż tak nietypowej sytuacji, że zawodnik po porażce miałby walczyć o pas. To nie boks.Druga sprawa, że waga lekka jest tak naszpikowana dobrymi zawodnikami, że nie potrzeba tam jeszcze Diaza, by rozkręcić tę kategorię. Praktycznie każdy z pierwszej piątki może zawalczyć o pas i mamy gwarancję, że nie będzie to pojedynek całkowicie zdominowany przez mistrza. Sytuacja, w której znów trzeba by było wyłonić kolejnego pretendenta lub – co gorsza – zrobić pas interim jest godna pożałowania.Właśnie to, że walki o pas dostawali zawodnicy, którzy najbardziej na to zasłużyli, było tym, co odróżniało MMA od boksu, który od dawna jest przesiąknięty biznesem. W MMA jest UFC, jest drabinka i wiadomo, kto jest mistrzem a kto numerem dwa w kategorii. Oczywiście nie patrzymy tutaj przez pryzmat tego, że ktoś może wypaść przez kontuzję lub nie dogada się z włodarzami co do pojedynku. Jednak tutaj czarno na białym, zawodnik, którego Khabib wskazał na przyszłego championa, wybiera pieniądze zamiast ambicji sportowych.Musimy także pamiętać, że Porier poprzez walki z Conorem, zarobił już takie pieniądze, że najprawdopodobniej ustawił już swoje wnuki. I nie ma jakiejś wielkiej presji, by odstawić swoje „marzenie” o zostaniu mistrzem UFC.It’s only business. Diazy trzymają karty w tej grze. Czy to Nate, czy Nick Diaz, który ostatni raz wygrał 9 lat temu i od razu wchodzi do co-main eventu. Z jednej strony nie można się obrażać, że świat jest, jaki jest, z drugiej jednak chyba wolę być w tym przypadku idealistą i wierzyć, że każdy zawodnik będzie marzyć o zostaniu mistrzem, a nie o tym, jak zgarnąć największą wypłatę. Chwała pozostaje wieczna, więc pod takimi sytuacjami jak z Porierem ja się nie podpisuję.
MK