CZY AMERICAN TOP TEAM ZEPSUŁO JOANNĘ JĘDRZEJCZYK?
Gdzie się podział ten ogień? Gdzie ta agresja? Czemu nie kopie już tych zabójczych front kicków? Czemu robi walkę z cieniem, zamiast atakować? Takie i wiele innych pytań zadają sobie mniej więcej od czterech lat fani, widząc poczynania Joanny Jędrzejczyk w oktagonie. Wielu z nich uważa, że Polka prezentowała się zdecydowanie lepiej, występując pod banderą olsztyńskiego Arrachionu. Ale czy aby na pewno?
Droga na szczyt
Jędrzejczyk przebojem wdarła się na szczyt największej organizacji na świecie. Po pięciu kolejnych wygranych na galach w Polsce, Rosji i zwycięstwie przez nokaut z bardzo doświadczoną i faworyzowaną w tym pojedynku Rosi Sexton, podczas gali Cage Warriors 69, olsztynianka podpisała wymarzony kontrakt z UFC. W swoim debiucie dla amerykańskiego giganta, w przekonujący sposób, na pełnym dystansie pokonała niebezpieczną Julianę Limę. W kolejnym starciu zmierzyła się z mogącą pochwalić się wówczas dwunastoma zawodowymi zwycięstwami bez porażki Claudią Gadelhą. Jędrzejczyk po bez wątpienia najtrudniejszej przeprawie w swojej dotychczasowej karierze, zwyciężyła niejednogłośną decyzją sędziów. Werdykt ten, nie będąc zaślepionym brakiem obiektywizmu fanem JJ, można było uznać za dość kontrowersyjny, bowiem Brazylijka przez sporą część walki przeważała w aspekcie zapaśniczym, dociskając Polkę do siatki i kilkukrotnie sprowadzając ją do parteru. Ale jak mówi stare góralskie porzekadło – z sędziami się nie dyskutuje.
Historia w dwóch aktach
Zwycięstwem nad Claudią Gadelhą, Polka utorowała sobie drogę do walki o pas. Podczas gali UFC 185 Jędrzejczyk stanęła w oktagonie naprzeciwko ówczesnej mistrzyni Carli Esparzy. Najbardziej precyzyjnym określeniem tego pojedynku będzie jedno słowo – EGZEKUCJA. Jędrzejczyk nie dała rywalce żadnych szans, raz po raz rozbijając ją kombinacjami ciosów w stójce, broniąc wszystkie próby obalenia, po każdej z nich karcąc Amerykankę soczystymi łokciami. Od Polki tego dnia biła taka pewność siebie, że właściwie połowa wyprowadzonych ciosów była niepotrzebna. Pod koniec drugiej rundy Jędrzejczyk zasypała przeciwniczkę gradem ciosów, po których ta upadła na deski. Stało się. Na naszych oczach napisana została historia. Dana White zawiesił na biodrach Polki pas UFC, którego jak się później okazało, przez długi czas nie miała zamiaru nikomu oddawać.
Zdobyć to jedno, ale obronić to… pięć
Do pierwszej obrona pasa JJ stanęła na gali w Berlinie i była sprawcą jednego z najbardziej dominujących, brutalnych zwycięstw w walce mistrzowskiej, w historii organizacji. Polka zdemolowała, ewidentnie niegotową na bój mistrzowski Jessicę Penne. Do drugiej obrony tytułu doszło na gali UFC 193. Polka na oczach ponad 56 tysięcy kibiców (!), zgromadzonych tego dnia w Etihad Stadium w Melbourne, wypunktowała Valerie Letourneau. Warto przypomnieć, że był to co main event gali, a w walce wieczoru Holly Holm sprawiła jedną z największych niespodzianek w historii MMA, odprawiając wysokim kopnięciem na głowę i ciosami w parterze, uchodzącą wówczas za niezniszczalną Rondę Rousey. Po tej walce długo wyczekiwany, zwłaszcza przez Brazylijkę rewanż z Claudią Gadelhą stał się faktem. Jędrzejczyk i Gadelha były trenerkami 23. sezonu The Ultimate Fighter’a, a zwieńczeniem tego była ich walka podczas finałowej gali programu.
Zwycięskiego składu się nie zmienia…
Serca polskich fanów zadrżały, gdy już na samym początku starcia, Brazylijka posłała Jędrzejczyk na matę lewym prostym. Przez pierwsze dwie rundy Jędrzejczyk zmuszona była bronić się przed ofensywą zapaśniczą Gadelhi, która patrząc na dalszy przebieg starcia, nie zmierzyła sił na zamiary. Od trzeciej rundy do głosu doszła Polka, która przez 15 minut, swoją pracą na nogach i kolejnymi uderzeniami, sukcesywnie odbierała rywalce chęci do walki. Jędrzejczyk zakończyła rywalizację z Gadelhą, udowadniając swoją wyższość i jednocześnie „zdmuchując z planszy” najgroźniejszą wówczas rywalkę. Polka wydawała się być na tamten moment „nie do ruszenia” przez inne zawodniczki w dywizji do 115 funtów.
Biało-czerwony Manhattan
Mająca na swoim koncie już trzy obrony pasa mistrzowskiego czekała z otwartymi ramionami na kolejne wyzwanie, które miało potwierdzić jej niezachwianą pozycję „Strawweight Queen”. Niespodziewana wygrana Karoliny Kowalkiewicz z Rose Namajunas, sprawiła, że to druga reprezentantka naszego kraju w amerykańskiej organizacji, urosła do roli pretendenta. No i doszło do historycznego w polskim MMA wydarzenia, o którego powtórzenie będzie bardzo trudno, czyli polsko-polskiego starcia o najwyższe trofeum w mieszanych sztukach walki. „Historyczności” temu pojedynkowi dodawał jeszcze fakt, że odbyć się miało na pierwszej gali UFC w legendarnej Madison Square Garden w Nowym Jorku. To na konferencji przed tą właśnie galą padło słynne „Who da fook is that guy?”, to na tej gali autor tych słów został pierwszym w historii podwójnym mistrzem organizacji, to na tej gali w boju mistrzowskim zmierzyły się dwie Polki.
American Dream
Przed walką na UFC 205, świat MMA obiegła informacja o przenosinach Joanny Jędrzejczyk na Florydę i rozpoczęciu treningów w jednym z najlepszych klubów MMA – American Top Team. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że według opinii jej dotychczasowych trenerów, Jędrzejczyk pożegnała się z duetem Derlacz&Bońkowski, informując ich o przenosinach do USA właściwie z dnia na dzień, poprzez… smsa. Chęć rozwoju swojej marki na amerykańskim rynku, to oczywiście w pełni zrozumiałe posunięcie, natomiast okoliczności rozstania z macierzystym klubem wzbudzają mieszane uczucia. Tak czy siak – przygotowania do walki z Kowalkiewicz, JJ odbyła już na Florydzie. Ostatecznie Jędrzejczyk obroniła pas mistrzowski po raz czwarty, nie bez kłopotów, pokonując Kowalkiewicz na pełnym dystansie, nie porywając swoją dyspozycją w oktagonie. Pojawiło się więc sporo spekulacji, czy przenosiny do ATT były dobrym wyborem, „bo przecież było dobrze, to po co było zmieniać”. Występ może nie najlepszy w karierze, ale mimo wszystko zwycięski, można było usprawiedliwić stosunkowo krótkim pobytem w nowym klubie i potrzebą czasu na zaaklimatyzowanie się w nowych warunkach.
I co jednak dobry wybór?
Czytając o przysłowiowym „stępieniu się pazura” u Jędrzejczyk po przenosinach do ATT, jako kontrę podaję zawsze przykład walki z Jessicą Andrade – moim skromnym zdaniem najlepszego występu Polki w jej karierze. To w jak dominujący sposób rozpracowała na przestrzeni pięciu rund wybitnie niebezpieczną Andrade – poezja. Pokaz kunsztu kickboxerskiego w pełnej okazałości. Oczywiście tu pojawiały się komentarze, że nie ma w tym zasługi amerykańskich trenerów, że trenując w Olsztynie, jej występ nie byłby gorszy. No tak, ale czy mógł być lepszy? Obserwując publikowane w mediach społecznościowych nagrania z treningów Polki, po przenosinach na Florydę, można było zauważyć, że spory nacisk kładziony jest na pracę nad jej siłą. Trzeba naprawdę nie lubić Joanny, by nie zauważyć, że już po kilku miesiącach pracy w American Top Team, poprawiła, stojące już wcześniej na bardzo wysokim poziomie defensywne zapasy.
To je polski fan, jemu nie dogodzisz…
Gdy polscy zawodnicy, trenujący w kraju przegrywają w UFC, czy innych światowych organizacjach, mówi się, że powinni przenieść się za ocean, bo tu na miejscu się nie rozwijają, a gdy temu, który postanowił zaryzykować, noga się powinie, pojawiają się głosy, że powinien trzymać się starego systemu. Nie ma złotego środka, nie ma reguły – człowieka budują doświadczenia. Wodą na młyn do wylania się na Jędrzejczyk fali hejtu, była pierwsza przegrana zawodowa i utrata pasa w walce z Rose Namajunas. „Za dużo szczekała”, „trzeba było zostać w Polsce”, „jeszcze będzie wracać do Olsztyna z podkulonym ogonem”… No właśnie. A przecież Jędrzejczyk stosowała trash-talk przed każdą z walk w UFC, fakt, może i położenie pięści na nosie przeciwniczki było delikatną, kilkucentymetrową przesadą, ale przecież kto nie ryzykuje ten… Gdyby Polka rozbiła Namajunas, to mówiono by o wygranej jeszcze w szatni i skutecznej grze psychologicznej. Nawet po tym incydencie, wśród pomyj wylewanych na polską zawodniczkę, pojawiało się sporo komentarzy, że znana ze swojej delikatnie mówiąc niestabilności emocjonalnej Rose, została już przez Jędrzejczyk „zjedzona psychicznie”. Coś nie poszło przy zbijaniu, weszło kilka bitych w tempo czystych ciosów i stało się. Sytuacja wydaje się być analogiczna do pierwszego starcia Conora McGregora z Natem Diazem – gra psychologiczna Irlandczyka przed walkami działała, dopóki nie trafił na kogoś, na kim nie zrobiło to kompletnie żadnego wrażenia. Conor zlekceważył rywala, nastawił się na szybki nokaut w pierwszej rundzie, nie docenił umiejętności, a przede wszystkim wytrzymałości Stocktończyka i mówiąc kolokwialnie się wystrzelał, co opłacił niespodziewaną przegraną.
Styles make fight
Rewanż obu pań pokazał, że Namajunas Polce po prostu stylistycznie nie leży. Amerykanka jak sama wspomniała w rozmowach po pierwszej walce, studiowała przez lata styl byłej mistrzyni, wiedząc, że kiedyś dojdzie w końcu do ich starcia. Drugi pojedynek był zdecydowanie bardziej wyrównany, jednak mimo statystyk pokazujących większą liczbę celnych ciosów po stronie Polki, to Namajunas trafiała mocniej i siała większe spustoszenie na twarzy przeciwniczki. Walka stała na bardzo wysokim poziomie i udowodniła też fakt, że problemy Polki ze zbijaniem wagi przed ich pierwszą walką, o których mówiła Jędrzejczyk, rzeczywiście miały przełożenie na słabszą odporność na ciosy. I niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto uważa, że Rose Namajunas nie dysponuje fantastyczną pracą nóg i umiejętnościami stójkowymi. Czy aby na pewno Polka zawalczyłaby w tych starciach lepiej, trenując w olsztyńskim Arrachionie? Przecież w czasach, gdy reprezentowała swój macierzysty klub, nie mierzyła się z żadną zawodniczką, prezentującą taki styl walki i umiejętności sportowe na poziomie Rose. Skąd więc ta pewność?
Gdzie ten ogień? No właśnie tu
Po przegranych z Namajunas, Polka pewnie wypunktowała Teccię Torres, miała też nieudaną wycieczkę do kategorii muszej, gdzie w walce o pas musiała uznać wyższość wyraźnie silniejszej i lepszej w każdym aspekcie Valentiny Schevchenko. Biorąc pod uwagę umiejętności Bullet i różnicę w gabarytach u obu zawodniczek – no shame JJ. Przkeonująca wygrana po powrocie do wagi słomkowej z Michelle Waterson, pokazała, że Polka nadal jest w stanie rywalizować z czołówką. Nooo… i mamy punkt zwrotny naszej podróży po szlakach kariery Joanny Jędrzejczyk. Walka z Weili Zhang, o której powiedziane zostało już chyba wszystko, najlepsza walka w historii kobiecego MMA, ostatecznie przez Polkę przegrana, ale można by się kłócić, czy jednak to nie nasza rodaczka zwyciężyła trzy rundy w tym starciu. Pojedynek, na który przepełnieni jadem i malkontenctwem sceptycy MMA nie zasłużyli, ale dostali nim prosto w swoją zmarszczoną od niedowierzania i permanentnego zgorzknienia twarz. Jak widać ogień dalej się tli…
Lata lecą, człowiek nie staje się młodszy, pomijając może Jana Błachowicza i Lebrona Jamesa, a rywale nie próżnują. Tak jak w przypadku większego z JJ-ów, Jona Jonesa – może warto by spojrzeć jednak na to z nieco innej strony i zostawić emocje w przedpokoju. Oczy wszystkich kibiców, ale przede wszystkim rywali zwrócone są na tego, który zasiada na tronie. Rywale dogłębnie analizują każdy jego ruch, wiedząc, że może nadejść moment, w którym będą musieli stanąć naprzeciwko niego w oktagonie. Matematyka MMA nie istnieje, ale ta dobitnie pokazująca, że z każdym rokiem jesteśmy o jedno „oczko” starsi – owszem. Namajunas zbyt niewygodna, Shevchenko za duża i po prostu lepsza, Zhang w zasięgu. Dealuj z tym.