FONFARA BEZ PASA, ALE POKAZAŁ WIELKI BOKS

Dodano: 25 maja 2014 14:04
FONFARA BEZ PASA, ALE POKAZAŁ WIELKI BOKS
Redakcja, bokser.org
Obraz własny
Andrzej Fonfara co prawda nie zdobył tytułu bokserskiego mistrza świata federacji WBC wagi półciężkiej, ale nieźle pogonił faworyzowanego Adonisa Stevensona, rzucając go nawet na deski. Przegrał, za to zostawił po sobie znakomite wrażenie i na pewno wkrótce dostanie kolejną szansę!

Andrzej Fonfara (25-3, 15 KO) co prawda nie zdobył tytułu mistrza świata federacji WBC wagi półciężkiej, ale nieźle pogonił faworyzowanego Adonisa Stevensona (24-1, 20), rzucając go nawet na deski. Przegrał, za to zostawił po sobie znakomite wrażenie i na pewno wkrótce dostanie kolejną szansę!

Pierwszy jak to zwykle bywa do ringu wyszedł pretendent. Polak wyglądał na pewnego siebie i niezwykle zdeterminowanego, ale między linami za moment pojawił się równie naładowany champion.

Obaj w poprzednich dniach odgrażali się, że od początku będą polować na nokaut i rzeczywiście obyło się bez żadnych podchodów. Andrzej zaczął mocno - po dwóch prawych po dole dosięgnął mistrza długim prawym na górę. Niestety w połowie rundy Stevenson doskoczył z akcją prawy-lewy, po jakiej nasz rodak wylądował na deskach. Przez ponad minutę Fonfara bronił się przed huraganowymi atakami mistrza, ale przetrwał. I zaraz po gongu znów ruszył do przodu. Nokaut wisiał w powietrzu. Andrzej radził sobie naprawdę dobrze. Do prawej ręki dołożył jeszcze lewy sierp i druga odsłona była już wyrównana. Widać było różnicę szybkości na korzyść "Supermana", za to Polak wywierał nieustanny pressing.

W trzecim starciu "Polski Książę" z Chicago punktował mistrza lewą ręką, na co ten odpowiedział dwoma, za to bardzo mocnymi lewymi sierpami. Czwarta odsłona także była zażarta i wyrównana. Obrońca tytułu coraz częściej szukał korpusu naszego rodaka, lecz też inkasował jego ciosy, szczególnie długi lewym prosty.

Niestety w 70. sekundzie piątej rundy Stevenson pociągnął mocnym lewym po dole, doprowadzając challengera do drugiego nokdaunu. Polak z grymasem bólu powstał na osiem, zacisnął zęby i pomimo wyraźnego kryzysu aż do gongu próbował się odgryzać. Nawet chował się momentami za podwójną gardą, starając się przyjąć cios na blok i odpowiedzieć swoim uderzeniem.

Przez pierwszą połowę szóstej rundy Andrzej znów radził sobie doskonale, jednak kolejny mocny lewy na korpus aż zgiął go w pół. Stevenson rzucił się na swoją ofiarę, ale Polak wszystko ustał i dzielnie kontynuował potyczkę. W siódmej odsłonie Andrzej jeszcze trochę ciosów zainkasował, lecz niczym czołg parł do przodu, nie zważając na wszystkie trudności.

Kibice zgromadzeni w Bell Centre w Montrealu przecierali oczy ze zdziwienia w ósmej rundzie, kiedy znany kibic warszawskiej Legii gonił po ringu mistrza i coraz bardziej dochodził do głosu. I stało się! Na początku dziewiątego starcia prawy krzyżowy Fonfary rzucił Kanadyjczyka na deski. Ten zdołał powstać na osiem. Klinczami i desperacką obroną dotrwał do przerwy, ale człowiek z misją - Andrzej Fonfara, zaraz po gongu na dziesiąte starcie znów ruszył do ofensywy. Tylko że Adonis jak na "Supermana" przystało przełamał kryzys, dominując nad Polakiem w końcówce tego fragmentu. - Nie poluj na jeden cios, tylko bij kombinacjami - krzyczał w narożniku Sam Colonna do chłopaka spod Warszawy. Ale Stevenson złapał drugi wiatr w żagle i to on dyktował warunki. Zdeterminowany Fonfara przed ostatnią, dwunastą rundą jeszcze zachęcał kibiców do głośniejszego dopingu i ruszył na wojnę. Wojnę na totalne wyniszczenie. Zwycięzcy nie było - wygranymi byli obaj, a przede wszystkim boks!

Sędziowie punktowali jednogłośnie - dwukrotnie 115:110 oraz 116:109, wszyscy na korzyść obrońcy tytułu.

Udostępnij: FacebookXInstagramMessengerWhatsApp
Kalendarz imprez
Reklama
Reklama TODO