Z PÓŁOBROTU: JON JONES VS MAURICIO RUA
19-sty marca 2011, Prudential Center w Newark, w stanie New Jersey, gala UFC 128, gdzie pierwotnie planowana walka wieczoru firmowana była przez nazwiska dwóch czołowych zawodników kategorii półciężkiej. Walka, na którą pretendent Rashad „Sugar” Evans miał czekać w sumie aż dziesięć miesięcy. Walka, w której Mauricio „Shogun” Rua miał położyć na szali pas niekwestionowanego mistrza świata UFC stając w po raz pierwszy w obronie tytułu. Walka, która (o ironio!) nie odbędzie się.
Los vs. „wąskie okno możliwości”
W rozmowach z dziennikarzami prezydent federacji UFC Dana White często posługuje się terminem „wąskiego okna możliwości” określając w ten sposób bilans szans na sukces i okazji zarobkowych dla osób mających wpis „Zawodnik MMA” w swym życiorysie zawodowym. Nie dziwi wiec fakt, że Dana poddawał w wątpliwość słuszność podjętej przez Rashada Evansa decyzji o oczekiwaniu na powrót do zdrowia kontuzjowanego Shoguna. Czas miał pokazać, że White w swych osądach po prostu miał rację.Kiedy świat MMA z zapartym tchem oglądał pełną emocji relację z ważenia dwóch bohaterów walki wieczoru UFC 126, Andersona Silvy i Vitora Belforta, za kulisami, proszony na stronę Jon Bones Jones otrzymywał wiadomość o odniesionej kontuzji swojego kolegi z obozu Jackson's Submission Fighting. Co prawda Rashad Evans nadal oczekiwał na wyniki konsultacji lekarskich, jednak wysokie prawdopodobieństwo wykluczenia z walki o pas mistrzowski oraz lojalność wobec młodszego sparing partnera podyktowały wypowiedziane wówczas do Jonsa słowa: „Istnieje możliwość, ze UFC przedstawi Ci ofertę występu przeciw Shogunowi(w zastępstwie za mnie)”.
Obrotu, jaki przybrały wydarzenia wieczorem następnego dnia, nikt zapewne się nie spodziewał. Na początek Jones zaskoczył Ryana „Darth” Badera, który nie zdążył zapisać numerów rejestracyjnych przejeżdżającej po nim ciężarówki i w drugiej rundzie uznając wyższość dwudziesto trzy latka odklepał „gilotynę”. Jednak kolejną stronę scenariusza dopisał los. Tuż po oficjalnym ogłoszeniu wyniku, świętujący zwycięstwo „Bones” z ust Joe Rogana usłyszał o decyzji, jaką kilka sekund wcześniej z boku oktagonu podjął prezydent UFC Dana White – „UFC chce dać Ci szansę zmierzenia się z Mauricio „Shogunem” Rua w walce o pas mistrza świata kategorii półciężkiej”. Tak oto „wąskie okno możliwości” stało przed Jonsem otworem.
23-letni Champion?
Rok 2005. Młody przedstawiciel brazylijskiej akademii walki Chute Boxe wygrywa Grand Prix najbardziej prestiżowej na świecie federacji MMA. Mając dwadzieścia trzy lata Mauricio „Shogun” Rua w drodze po mistrzostwo organizacji Pride FC zdobywał skalpy następujących przeciwników: Quinton „Rampage” Jackson, Antonio Rogerio Nogueira, Alistair Overeem i Ricardo Arona. Od tej pory nazwisko Rua było synonimem absolutnej czołówki światowej nie tylko w kategorii półciężkiej, ale również w pryzmacie pound for pound. Osiemnastoletni wówczas Jones nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, ze sześć lat później przyjdzie mu stanąć w klatce naprzeciw oglądanemu wówczas na ekranie telewizora Shogunowi. Co więcej, ze będzie miał szanse niejako powtórzyć sukces Ruy – w wieku 23 lat zostać mistrzem najbardziej prestiżowej organizacji MMA na świecie!
Jones... Jon Jones.
„Mistrz 2011” – taki podpis pod imieniem i nazwiskiem można otrzymać od Jona Jonesa prosząc młodego fightera o autograf. „Bones”, wierząc w siłę autosugestywnego formowania własnego przeznaczenia, w ten oto przekorny niewybredny sposób radzi sobie z ogromnym hypem i mediami. Tym samym nie dość, że przyzwyczaja swój umysł do niewątpliwie wywieranej na nim presji, to przy okazji wciąga w ów grę obóz przeciwnika, który oficjalnie skomentował postawę pretendenta jako brak należnego Shogunowi szacunku. Brandon „The Truth” Vera w jednym z udzielonych wywiadów przed walka z Jonsem żartobliwie określił go mianem „drugie nadejście zbawiciela”(dokł.: second coming of Jesus Christ). Mając w pamięci powyższy cytat, nie sposób powstrzymać przychodzące na myśl pytanie: czyżby w obozie Ruy istniała obawa, że słowo „mistrz 2011” stanie się ciałem?
„Jestem zaledwie dwudziestoma procentami zawodnika, jakim mogę się stać.”
W naszych rozważaniach musimy zatrzymać się tutaj na chwile, by przyjrzeć się dokładniej osobie pretendenta. Jak na trzeci rok treningów MMA Jon „Bones” Jones legitymuje się rekordem 12 zwycięstw naprzeciw tylko jednej porażki. Dla fanatyków MMA porażka z Mattem Hamillem nie była porażka – przypomnijmy, że Hamilla od totalnej zagłady w oktagonie uratowała zła interpretacja przepisów przez sędziów i po nielegalnym łokciu zaaplikowanym na czaszce Matta, Jones przegrał drogą dyskwalifikacji. Pośród nazwisk zawodników z którymi młody „Bones” uporał się w iście imponującym stylu znajdziemy: Andre Gusmao, Stephana Bonnara, Brandona Verę, Vladimira Matyushenko, czy Ryana Badera.
Za każdym razem scenariusz był ten sam: przeciwnicy Jonesa przedstawiani są jako „prawdziwy test” w jego karierze Jones za każdym razem zdaje ów testy kolorowo(wręcz).
Spróbujmy więc poddać krótkiej analizie arsenał broni, jakim dysponuje nasz młody zawodnik.
Po pierwsze - predyspozycje. Jones, to mierzący 194 centymetry, smukły, atletyczny, posiadający najdłuższy (215 cm) w historii zawodników UFC zasięg ramion, obdarzony ponadprzeciętną koordynacją ruchową i fantazją młodzieńczą zawodnik. Jako wieloletni zapaśnik stylu greko-romańskiego z czasów szkolnych ma na swym koncie tytuły All-American, mistrza JUCO National Wrestling oraz mistrza NYS. Wysoki poziom umiejętności zapaśniczych ww. stylu jest fundamentem, na którym opierana jest cała reszta przydatnych w walce narzędzi.
Po drugie – trenerzy i otoczenie. Po swym trzecim zwycięstwie odniesionym w federacji UFC opiekę trenerska nad Jonsem przejął Greg Jackson. I tak od sierpnia 2009 roku wraz z każdym kolejnym występem młodego zawodnika możemy obserwować ogromne postępy, jakie poczynił trenując w Jackson's Submission Fighting.
Pod okiem Phila Nursa i Mika Winkeljohna, „Bones” znacząco rozwinął stójkę. Zdecydowanie poprawił takie elementy jak: postawa, praca nóg, świadomość przestrzenna w oktagonie, wykorzystanie przewagi zasięgu, timig, zachowując przy tym swą naturalnie wrodzoną kreatywność. Posiadając już wcześniej umiejętności kontroli przeciwnika w klinczu, spektakularne obalenia/sprowadzenia i świetną „górę” w parterze – Greg Jackson postanowił skupić się nieco bardziej na technikach bjj Jonesa, by móc z powodzeniem wykorzystywać całość arsenału zawodnika w charakterystycznych dla Jackosna, błyskotliwych założeniach taktycznych.
Dodatkowym, wartym wspomnienia jest fakt, iż w otoczeniu zawodników pokroju GSP, Rashada Evansa, Nata Marquardta, Briana Stanna, Carlosa Condita, Diego Sancheza, Shana Carwina, Joe Stevensona, czy Donalda Cerrone – Jones ma idealne warunki do zdobywania szlifów jako zawodowy fighter. Nic więc dziwnego, że w ciągu zaledwie trzech lat treningów MMA widzimy go w roli pretendenta do tytułu mistrzowskiego UFC.
Shogun – esencja agresji.
Mauricio „Shogun” Rua – tu powinien wystąpić znak interpunkcyjny w postaci kropki, gdyż wszelkie fakty na temat tego zawodnika są fanom MMA powszechnie znane. Jakakolwiek podjęta tu próba analizy stylu będzie jedynie przekalkowaniem znanych już od dawna podań. Czyżby? Więc skąd bierze się powszechnie panujące przekonanie, jakoby obecny mistrz wagi półciężkiej nie był faworytem starcia z Jonesem? Czy tak łatwo potrafimy zapomnieć o piekielnie mocnych kopnięciach, jakimi dysponuje Rua? Czy może przegrana z Forrestem Griffinem przyćmiła świadomość fanów o umiejętnościach walki w parterze brazylijskiego mistrza UFC. Więc chyba to jednak męczarnia z przebywającym niemal już wtedy na sportowej emeryturze Markiem Colemanem wymazała nam z pamięci wszelkie dane. Przypomnijmy, Shogun zarówno w walce z Forrestem, jak i w walce z Colemanem borykał się z kontuzja kolana, z powodu której przechodził aż trzy operacje tego stawu(ostatnia tuz po zdobyciu pasa mistrzowskiego po KO na Machidzie). Co prawda nie dziwi wszechobecny szum medialny wzniesiony wokół osoby Jonesa, wszak patrząc po narodowościowych korzeniach obecnych posiadaczy pasów mistrzowskich całej federacji(Velasquez, GSP, Silva, Rua), UFC chce wykorzystać marketingowo historie spełniającego się na naszych oczach amerykańskiego snu. Niech jednak nie zmyli Cię czytelniku ta „historia kopciuszka” – powiedzmy sobie jedno: Shogun, ze swoimi zabójczymi technikami Muay Tai, siłą ciosu, klinczami, wyczuciem przeciwnika i niedocenianym bjj, zdecydowanie posiada wachlarz umiejętności, by powstrzymać tą „nowa fale MMA”, wg. niektórych ekspertów nawet przed czasem.
Klucz.
Ile analiz – tyle perspektyw. Wśród obserwatorów dominującym zdaje się być przeświadczenie, ze walka przez większość czasu toczyć się będzie w parterze i prawdopodobnie, tam Jones będzie szukał swoich szans na zwycięstwo.
Osobiście jestem zdania, ze kluczowymi w tym starciu będą 3 czynniki:1)Po stronie mistrza - dyspozycja powracającego po dziesięciomiesięcznej przerwie spowodowanej trzecia w jego karierze operacji kolana. 2)Po stronie pretendenta – dyspozycja po 42 dniowym, zbyt krótkim(jak na starcie o tak wysoka stawkę) okresie przygotowawczym – obóz Grega Jacksona z pewnością ma świadomość, ze ich zawodnik ewidentnie nie będzie w tzw. Peaku, co przy rozgrywaniu 5-cio rundowego pojedynku na pełnym dystansie może skutkować zbyt wieloma okazjami do trafień dla Shoguna.3)Założenia taktyczne obu obozów:
Jon „Bones” Jones
Game-plain powinien zakładać wykorzystanie przewagi zasięgu, starając się trzymać mistrza na dystans, jednak tutaj istnieje ryzyko otrzymywania zbyt wielu piekielnie mocnych kopnięć. Jones musi unikać pół-dystansu, tam Rua będzie najbardziej niebezpieczny, dążyć do zwarcia, stad do obaleń i w tej płaszczyźnie szukać okazji do zakończenia starcia lub wygranej przez decyzję.
Mauricio „Shogun” Rua
Strategia, prócz oczywistych kapitalizacji luk w stójce spowodowanych kreatywnymi, nieortodoksyjnymi zachowaniami Jonesa w tej płaszczyźnie, powinna zakładać jak najszybsze wyczucie synchronizacji czasowej wyprowadzanych ciosów – wyprowadzanie kombinacji czterech, pięciu ciosów i „domykaniu” w pół-dystansie technikami Muay Tai(skuteczne tu będą kolana na tułów, łokciem lub ciosy podbródkowym). Każda runda zaczyna się w stójce, o ile Jonesowi nie uda się sprowadzić walki do parteru, Shogun z pewnością będzie bezlitośnie obijał chude nogi rywala niskimi kopnięciami, bacznie namierzając pozostawione otwarcia do zakończenia walki przed czasem w spektakularnym stylu.
„…and still/the new UFC Light Heavyweight Champion!
W końcowych słowach tej przydługawej rozprawy chciałbym zwrócić Twą uwagę, drogi czytelniku, na jeszcze jeden aspekt: tym, co fascynuje wielu obserwatorów sceny MMA jest spokój, z jakim toczy swe boje Jones. Ten zrelaksowany styl rytmicznie kołyszącej się młodej amerykańskiej trzciny, będzie trudny do zachowania wobec nastawionej na opcje „znajdź i zniszcz” maszyny wojennej, która nie jedno drzewo stojące na swej drodze już powaliła.
O tym, który z zawodników okaże się lepszym, przekonamy się już za kilka godzin. Wcześniej jednak, miło nam będzie przeczytać Wasze opinie na temat tego starcia.