WYWIAD: MICHAŁ GŁOGOWSKI
Michał Głogowski stoi przed ogromną szansą - może być pierwszym Polakiem, który awansuje do finałowego turnieju K-1 Max, największej organizacji sportów walki na świecie, K-1. Rywalem Głogowskiego będzie bardzo utytułowany i doświadczony Taj, nokautujący niemal każdego przeciwnika, Sagatpetch.
Michał Głogowski jest uznawany za jednego z najlepszych europejskich zawodników rywalizujących w kategorii do -70 kg. Polak od kilku lat walczył na galach K-1, ale dopiero teraz wystąpi na drugiej najważniejsze gali w roku - "Końcowej Eliminacji K-1 MAX". Posiada on w swoim dorobku m.in. mistrzostwo Europy w kickboxingu, był również amatorskim mistrzem świata. Organizacja K-1 na rywala dla Polaka wybrała pochodzącego z Tajlandii Sagatpetcha. Choć podobnie jak Głogowski zadebiutuje on na wielkiej gali K-1, to w swoim dorobku ma ponad 130 stoczonych zawodowych walk muay thai, z czego zdecydowaną większość wygrał przez nokaut, notując zaledwie kilkanaście porażek. Dlaczego postawił na sporty walki? Jak doszedł do K-1 oraz w jaki sposób zamierza zaskoczyć swojego rywala? O tym wszystkim z Michałem Głogowskim rozmawia Piotr Onami. (druga część rozmowy w środę)
Dlaczego postawił Pan na sporty walki i dlaczego akurat na kickboxing, a nie np. karate, boks, czy nawet judo? Michał Głogowski: To zwykły przypadek. Pierwszy kontakt ze sportami walki, miałem jeszcze w szkole podstawowej, gdy zainteresowałem się karate. Jednak nie trwało to zbyt długo - po prostu nie odpowiadały mi godziny zajęć i zacząłem grać w koszykówkę. Dopiero w trzeciej klasie liceum zacząłem łączyć koszykówkę z kickboxingiem. A dlaczego kickboxing? Po prostu w Siedlcach nie było gdzie się uczyć boksu, karate, czy judo. Namówił mnie kolega. Jednak nie było łatwo - przez prawie pół roku nie ćwiczyłem, gdyż trener prowadzący zajęcia nie chciał, by do grupy nagle dołączył ktoś, kto ma spore zaległości względem innych. W końcu się udało.
Jak długo Pan czekał, aż w końcu otworzą się drzwi do organizacji K-1*?Wszystko zaczęło się w 2007 r., gdy wyjechałem na galę na Litwie za namową Mariusza Radlińskiego. Tam wygrałem walkę rezerwową, ale nie udało mi się wejść do turnieju głównego, gdyż żaden z innych startujących nie doznał urazu. Od tamtego momentu coraz poważniej zacząłem myśleć o K-1. A dalej? Gala K-1 w Warszawie, gdzie przegrałem w finale, gala w Łodzi gdzie wygrałem w ekstra walce i w końcu 2010 rok i ponownie Warszawa. Moim rywalem był czołowy litewski zawodnik Remigijus Morkevicius. Starcie zakończyło się remisem, ale jak było, każdy interesujący się sportami walki, dobrze wie. (Głogowski był ewidentnie lepszy i powinien był wygrać zdecydowanie na punkty - przyp. red.)Pana przeciwnikiem na "Końcowej Eliminacji K-1 Max" 3 października w Seulu, będzie utytułowany zawodnik z Tajlandii, Sagatpetch. To będzie twardy pojedynek, ale mam nadzieję, że go wygram. Fakt, że walczę z Tajem pozwolił mi ułożyć odpowiednią taktykę.To K-1, do którego Pan wkroczył bardzo różni się od K-1, które można było oglądać jeszcze 8-10 lat temu. Wówczas zawodnicy prezentowali bardziej odmienne style, każdy wyróżniał się w danym elemencie. Obecnie, także za sprawą zmienionych przepisów, te różnice jakby się zatarły. Czy walka z karateką bądź zawodnikiem muay thai, ciągle jest czymś innym? Jest różnica. Mój kolejny przeciwnik, to typowy przedstawiciel muay thai i sądzę, że jego techniki bokserskie, nie będą zbyt finezyjne. Podejrzewam, że ograniczy się do tego, co robią wszyscy Tajowie, może z wyjątkiem Buakawa (były dwukrotny mistrz K-1 Max, który miał dobre techniki bokserskie i preferował kopnięcia zamiast akcji kolanem - przyp. red.).Czyli postawi Pan przede wszystkim na boks? Wiadomo, że Tajowie uwielbiają walkę w klinczu, ale w K-1 jest ona niedozwolona*. Właśnie w bardziej bokserski sposób, będę chciał rozegrać tę walkę. Oglądałem jego walki w internecie, ale nie wiem, czy walczył kiedykolwiek na zasadach K-1. Myślę, że nie zaskoczy mnie niczym więcej, niż w swoich poprzednich walkach. Na pewno ma bardzo mocne nogi i trzeba na to uważać. Będzie dobrze przygotowany, jest szybki. Nie robi na Panu wielkiego wrażenia fakt, że Sagatpetch był mistrzem dwóch największych stadionów w Tajlandii: Rajadamnern i Lumpini*? Nie ma zbyt wielu takich zawodników...Zgadza się. Robi to na mnie ogromne wrażenie, ale co mogę na to poradzić? Wychodzę żeby wygrać. Jestem odpowiednio przygotowany, a w ringu nie myśli się, kto jest rywalem i jakie sukcesy odniósł. Walczyć trzeba z każdym, bez względu na to, jakie ma nazwisko i osiągnięcia. Pana trener z Akademii Walki w Warszawie, Robert Popławski, mówi, że jeszcze nigdy nie był Pan tak dobrze przygotowany, zwłaszcza pod względem siłowym. Rzeczywiście, czuje Pan moc? Czuję się mocno. Głównie dlatego, bo wiem, że ten okres był przepracowany tak, jak nigdy przedtem. Nie chcę nic deklarować, nie chcę zapeszyć. Walka potoczy się swoim życiem i nie mam zamiaru mówić, że wszystko jest super świetnie. I tak wszystko zweryfikuje ring.Dla Pana będzie to debiut na tak wielkiej i prestiżowej gali K-1, poza granicami Polski. Dla Pana rywala również. Nie przytłoczy Pana ta atmosfera? W końcu na trybunach hali Olympic Gymnasium w Seulu zasiądzie kilkanaście tysięcy ludzi! Michał Głogowski: Kiedy walczyłem na Litwie, to również w hali na dwanaście tysięcy ludzi. Robi to wrażenie, ale tylko w momencie, gdy przechodzi się do ringu. Jednak myślę, że jestem na tyle silny psychicznie, że sobie z tym poradzę. A w ringu? Bez względu na to, czy to jest ogromna hala, czy mała salka, to człowiek jest tak skoncentrowany, że do końca nie dociera do niego, gdzie się znajduje. Cały splendor, cała otoczka - to wszystko schodzi na dalszy plan. W ringu liczy się tylko przeciwnik. Doskonale zna Pan całą czołówkę K-1 Max. Czy jest ktoś, kto robi na Panu szczególne wrażenie? Kiedyś był to Ukrainiec Artur Kyshenko, a wcześniej były dwukrotny mistrz K-1 Max, Japończyk Masato. W ostatnim roku fenomenalnie zaprezentował się triumfator Grand Prix, Włoch Giorgio Petrosjan. Jest silny, niewygodny i bezkompromisowy. Nie tylko się tłucze, ale potrafi myśleć w ringu, a z takim zawodnikami zawsze walczy się najtrudniej. A z kim chciałby Pan się najbardziej zmierzyć, jeśli uda się pokonać przeszkodę w postaci Sagatpetcha?To bez znaczenia. Nastawiam się tylko na dobrą walkę. Nie zastanawiam się, kto jest rywalem. Wśród 16 nazwisk znajdujących się w rozpisce, nie ma słabych zawodników. K-1 dwa lata temu wprowadziło poważne zmiany, które niekoniecznie podobają się wszystkim kibicom, ale odpowiadają zawodnikom. Zamiast jednej gali, na której zawodnik musiał stoczyć trzy walki, odbywają się dwie gale: na pierwszej tylko ćwierćfinały, na drugiej półfinały i finał. Dla zawodników to lepiej, z uwagi na większą ilość czasu na regenerację? To świetna decyzja. Każda walka to jakieś mikrourazy. Dwa razy w życiu musiałem stoczyć trzy walki jednej nocy i jest to potworne obciążenie dla organizmu. W pewnym momencie, to już loteria. Nawet bardzo dobry zawodnik, gdy przez przypadek trafi w kolano rywala, po 30 minutach i zejściu z ringu, praktycznie nie może stanąć na nodze. Jeśli on nie jest w stanie walczyć, to ktoś musi go zastąpić. Układ wprowadzony przez K-1 powoduje, że o triumfie nie decyduje tylko przygotowanie kondycyjne i, co tu ukrywać szczęście, ale również odpowiednie umiejętności. Ostatnio dużo mówiło się o kłopotach K-1, aczkolwiek prezydent tej organizacji Sadaharu Tanikawa zapowiedział, że w przyszłym roku będzie o wiele lepiej. Co się z Panem stanie, jeśli pojawią się pewne problemy, np. natury finansowej. Czy kontrakt zezwala Panu na walki podczas innych gal, np. z serii Showtime? Nie mam jeszcze podpisanego kontraktu na określoną ilość walk. Chciałem się dostać do K-1 i udało się. Co dalej? Zobaczymy. Na dziś nie planuję startu w innych organizacjach. Poza tym K-1 chyba ma już kryzys za sobą, skoro zdecydowano się na zorganizowanie dwóch gal dzień po dniu. Dzień przed "Końcową Eliminacją K-1 Max" odbędzie się "Końcowa Eliminacja" z udziałem zawodników ciężkiego K-1.