45-LECIE MEMORIAŁU WIELKIEGO TRENERA, CZY BOKS DO KOTLETA?
Muszę przyznać, że w pierwszej chwili - po przeczytaniu zapowiedzi - o organizacji w bieżącym sezonie Memoriału Feliksa Stamma bardzo się ucieszyłem. Powrót na ring turnieju o tak długiej tradycji - po przerwie pandemicznej - odebrałem jako dobry prognostyk w działaniach organizacyjno-szkoleniowych naczelnej magistratury pięściarskiej.
To, że wywieziono Memoriał poza Warszawę, nie stanowiło w tym przypadku większego problemu, bo w przeszłości turniej gościł już w innych miastach. Zresztą akurat miasto Sokółka w roli organizatora imprez pięściarskich – z Tomaszem Potapczykiem na czele – sprawdza się bardzo dobrze.
Mając więc na względzie tradycję turnieju poświęconego pamięci legendarnego „Papy” założyłem – jak się okazało błędnie – że do Sokółki ściągnie przynajmniej kilka reprezentacji zagranicznych. I już prawie wyczekiwałem na listę uczestników, by potwierdzić, że zawody te nie tylko wracają na polski ring, ale że lokują się ponownie w rywalizacji kontynentalnej, a być może nawet światowej. Dodatkowo objęcie patronatu nad galą finałową przez poważnego sponsora stanowiło zapowiedź odpowiedniego poziomu organizacyjnego.
Dokładniejsza lektura plakatu promocyjnego bardzo szybko wyprowadziła mnie z błędu. Jak bowiem wynika z informacji zawartych na afiszu sokólskie zmagania, to przede wszystkim jednodniowa Gala – i na ten element położony jest główny ciężar promocyjny – będąca przy okazji także Memoriałem Feliksa Stamma.
W ten sposób turniej, na starcie którego w przeszłości stawało wielu znamienitych mistrzów pięści został sprowadzony do jednodniowego wydarzenia. A co za tym idzie wartość szkoleniowo-wizerunkowa tego wydarzenia została zdewaluowana. Różnego rodzaju gal bowiem – do lepszych czy gorszych kotletów – organizuje się w Polsce bez liku. Natomiast Memoriał „Papy” Stamma był, jest i zawsze będzie tylko jeden.
Sympatykom pięściarstwa w Polsce nie trzeba chyba przypominać kim w dziejach tej dyscypliny był Feliks Stamm. Człowiek, który za sprawą nieprzeciętnej osobowości, charyzmy, wiedzy, czy zaangażowania stał się niekwestionowanym twórcą „polskiej szkoły boksu” i wielkich sukcesów, po które sięgali jego studenci, nazywający swojego mistrza „Papą”. Dość powiedzieć, że stał on w narożniku naszego zespołu olimpijskiego w latach: 1936, 1948, 1952, 1956, 1960, 1964 oraz 1968. Był przy dramacie Henryka Chmielewskiego, który w Berlinie dosłownie otarł się o podium. Był przy Aleksym Antkiewiczu, który jako jedyny nasz olimpijczyk wracał z Londynu do Polski z brązowym medalem. Był przy Zygmuncie Chychle, który w Helsinkach sięgnął po olimpijskie złoto. Był także w Tokio, gdzie: Józef Grudzień, Jerzy Kulej i Marian Kasprzyk w kolejnych trzech finałach zdobywali olimpijskie laury.
Do tego jeszcze Feliks Stamm przygotowywał i prowadził swoich zawodników do – bagatela – 14 championatów kontynentalnych, z których najbardziej pamiętny jest oczywiście ten z 1953 r., kiedy to na ringu w Warszawie biało-czerwoni w meczu z resztą Europy sięgnęli po 5 złotych 2 srebrne i 2 brązowe medale. I nie był to bynajmniej ukłon sędziów w stronę organizatorów. Nasi pięściarze byli po prostu najlepsi. A za ich sukcesami nieodmiennie stał ich trener, wychowawca i mentor, czyli Feliks Stamm.
2 kwietnia 1976 r. smutna wiadomość o śmierci „Papy” lotem błyskawicy obiegła ludzi ze świata boksu. Niebawem też postanowiono – i słusznie – że taką postać należy ocalić od zapomnienia. W ten sposób powołano do życia turniej międzynarodowy im. Feliksa Stamma.
Pierwsza jego edycja rozegrana została na warszawskim Torwarze w dniach 11 – 13.11.1977 r. Od razu też turniej zyskał sporą rangę, czego potwierdzeniem był fakt udziału aż 15 medalistów Igrzysk Olimpijskich, mistrzostw świata, czy mistrzostw Europy. Jak chociażby: Wiktor Rybakow (ZSRR), Jerzy Rybicki, Ryszard Tomczyk, czy Henryk Średnicki (wszyscy Polska).
Podczas turnieju – obok ringowych zmagań – odbyło się także międzynarodowe sympozjum poświęcone problematyce związanej z obroną w walce pięściarskiej, w którym udział wzięli: trenerzy, pracownicy naukowi, lekarze, sędziowie, działacze i dziennikarze.
W poszczególnych kategoriach po pierwsze miejsca sięgnęli: papierowa – Wojciech Odalski (Polska), musza – Henryk Średnicki (Polska), kogucia – Mieczysław Massier (Polska), piórkowa – Wiktor Rybakow (ZSRR), lekka – Stanisław Osetkowski (Polska), lekkopółśrednia – Władimir Sorokin (ZSRR), półśrednia – Kazimierz Szczerba (Polska), lekkośrednia – Roger Leonard (USA), średnia – George Kabuto (Uganda), półciężka – Tadija Kaczar (Jugosławia), ciężka – Jewgienij Gorstkow (ZSRR).
Oczywiście lista wielkich nazwisk pięściarskich w gronie triumfatorów tych zmagań jest znacznie bogatsza, by wymienić chociażby: Kazimierza Adacha (Polska), Henryka Petricha (Polska), Jurija Aleksandrowa (ZSRR), Lennoxa Lewisa (Kanada), Jana Dydaka (Polska), Tomasza Borowskiego (Polska), Pawła i Grzegorza Skrzeczów (Polska), Ariela Hernandeza (Kuba), czy Tomasza Adamka (Polska). Ponadto rekordzistami w ilości turniejowych zwycięstw są: Andrzej Rżany oraz Wojciech Bartnik, którzy pięciokrotnie sięgali po pierwsze lokaty w swoich kategoriach.
Natomiast od 2010 r. - za prezesury Jerzego Rybickiego – do programu turnieju wprowadzono boks kobiet. Pierwszym triumfatorkami zostały: Karolina Michalczuk, Karolina Graczyk i Lidia Fidura (wszystkie Polska).
W historii turnieju trzykrotnie był on organizowany poza Warszawą. W 1985 r. boksowano w Toruniu. W 1990 we Włocławku i Warszawie. Wreszcie w 1997 r. w Elblągu.
Podstawowymi zadaniami, które przez lata stawiano przed turniejem im. Feliksa Stamma były w przeszłości:
• Uczczenie pamięci wybitnego szkoleniowca pięściarskiego, którego postać i wyniki pracy szkoleniowej stały się legendą w polskim sporcie;
• Popularyzacja olimpijskiego sportu bokserskiego mężczyzn i kobiet w Warszawie, poprzez organizację turnieju pięściarskiego o długoletniej tradycji.
• Zapewnienie udziału w turnieju sportowców z federacji innych państw gwarantujących wysoki poziom sportowych zmagań podczas turnieju.
• Weryfikacja aktualnego poziomu dyspozycji startowej i zaawansowania szkoleniowego polskich zawodników i zawodniczek, będących członkami i członkiniami Kadr Narodowych PZB w oparciu o wyniki turniejowej rywalizacji.
Czy sokólskie zmagania wypełniają powyższe zadania?
Zepchnięcie Memoriału w cień tytularnej Gali jest o tyle niezrozumiałe, że z powodzeniem można było oba te wydarzenia połączyć w elementy przynajmniej równoważne, z naturalną korzyścią dla samej imprezy. Oczywiście wszelkie nowatorskie rozwiązania zawsze godne są uwagi. Nie należy jednak tak pochopnie zaniżać wartości wynikających z tradycji.
Memoriał Feliksa Stamma zawsze był turniejem wielodniowym. A droga do najwyższego stopnia podium wiodła nierzadko przez trzy, a nawet cztery zwycięstwa. Trudno więc przyjąć do wiadomości zmianę tej formuły. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że taki pomysł jest po prostu instrumentalnym zabiegiem marketingowym do promocji czegoś innego, niż zmagania poświęcone pamięci wielkiego polskiego szkoleniowca.
Kwestię zaproszenia i udziału w tych zawodach pięściarzy gwarantujących wysoki poziom ringowej rywalizacji pozostawiam bez komentarza. Gdybym bowiem chciał ją skomentować – patrząc na kartę walk – musiał to by być komentarz druzgocący.
I wreszcie kwestia weryfikacji dyspozycji startowej naszych zawodniczek i zawodników przed występami głównymi. Jak wiadomo w boksie olimpijskim zawody mistrzowskie wciąż rozgrywane są w oparciu o system pucharowy, w którym – w drodze do podium – trzeba wygrać kilka walk. Tak więc organizacja Gali, w której toczy się jeden pojedynek ma wysoce wątpliwą wartość weryfikacyjną. Zresztą liczne wygrane w rozegranych dotychczas Galach naszych pięściarzy nie przekładają się – niestety – na wyniki w startach na mistrzostwach Europy, czy mistrzostwach świata.
Kotlety dla sponsorów na wszelkiego rodzaju imprezach są ważne i muszą być smaczne – to nie ulega kwestii – ale przy okazji 45-lecia Memoriału Feliksa Stamma należy pamiętać, że dla samych zawodników start w tej rangi zawodach musi być prawdziwym sprawdzianem przed imprezami głównymi. Do tego jeszcze dla kibiców – bo i oni są ważni – zawody takie – w oparciu o wyniki - muszą dawać nadzieję na odpowiednie wyniki startowe w imprezach głównych.
Inaczej wciąż będziemy mówić o naszych zawodnikach, że są dla nas najlepsi – choć w ringu doznali przegranych – a drewniane medale i puchary z powietrza, które nie tak dawno PZB zafundował naszym pięściarzom na młodzieżowych mistrzostwach Polski, staną się codziennością polskiego pięściarstwa.
Janusz Stabno